Wigilijny wieczór. Czas kiedy bliscy, zasiadają przy obficie nakrytych stołach. Słuchając kolęd rozbrzmiewających na cały dom, wpatrując się w światła bożonarodzeniowej choinki i dzieląc się opłatkiem. Czas wybaczania i czas miłości... rodzinnego ciepła i tego co najlepsze. Boże Ross co ty tu robisz?-pomyślałem ściskając kierownicę mojego czarnego auta. Żaden normalny człowiek, nie jeździ w wigilię , o tej porze, sam. Chociaż może jednak nie do końca sam. Miałem w końcu obok mojego ukochanego psa. Zeref wpatrywał się to we mnie, to w drogę, wydając ciche pisknięcia co jakiś czas. Droga do Denver bywa naprawdę niebezpieczna. Zwłaszcza o tej porze roku. Tamte Boże Narodzenie było wreszcie inne. Wreszcie nie byłem sam. Po śmierci moich rodziców, bardzo ciężko było mi wrócić do normalnego życia. Zginęli w wypadku samochodowym 2 lata temu, a ja do tej pory nie potrafię się z tym pogodzić. Przez to boję się jeździć sam, Zeref dodawał mi otuchy. Strasznie za nimi tęsknie. Tęsknota to zabawne uczucie. Pokazuje ci , ile jest momentów w twoim życiu, w których chciałbyś tylko tego, by ta osoba była blisko. Jednak tym razem nie miałem wyboru. Zeref złamał łapkę, przewracając w domu choinkę. Musiałem natychmiast zawieźć go do weterynarza. Całe szczęście byliśmy już w drodze powrotnej. Deszcz uderzał mocno o przednią szybę. Mój roczny skarb, zaczął strasznie wiercić się na siedzeniu. Bardzo przeszkadzał mi w prowadzeniu, dekoncentrował mnie. Nigdy nie lubiłem na niego krzyczeć tamtym razem jednak musiałem. Zeref! - wrzasnąłem najgłośniej jak umiałem. Szczeniak zaczął głośno piszczeć. Spojrzałem na niego i powiedziałem stanowczym głosem żeby wytrzymał, za 15 minut będziemy na miejscu. Jak na psa, jest bardzo inteligentny . Czasami mam wrażenie, że on naprawdę wie co do niego mówię, i że żałuje tego, że nie ma jak mi odpowiedzieć. Pies spojrzał na mnie maślanymi oczami. No dobra-pomyślałem. Zatrzymałem auto i wypuściłem go na zewnątrz. Dookoła otaczały mnie pola. Powiewał lekki wiatr, jednak dość chłodny, bo trząsłem się z zimna. Mały krążył po polu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Lepszej pory na „kupanko" nie mógł sobie znaleźć. Zauważyłem że zaczął strasznie węszyć. Postawił uszy do góry. Już wiedziałem co się święci. Nim zdążyłem na niego krzyknąć, ten zaczął już biec przed siebie. Zeref ! -krzyczałem na ile tylko pozwolił mi mój głos. Deszcz zaczął padać intensywniej. Straciłem go z oczu. Szedłem przed siebie wykrzykując w kółko jego imię. Nic to jednak nie dało. Wróciłem więc do auta, spanikowany że właśnie straciłem psa. Siedziałem tak, parę minut . Myślałem o tym że kiedy tylko wrócę do domu będę sam. Bardziej jednak przejmowałem się psem. Jest kompletnie ciemno. A ja nie wiem co robić. Nie mam nawet telefonu żeby zadzwonić. Rozładował się w najmniej odpowiednim momencie. Wszedłem jeszcze raz na polanę. Zeref! Tym razem krzyczałem głośniej, próbując nie płakać. Bardzo kochałem tego psa. Po chwili wrócił. Przytuliłem go mocno do siebie. Ty głupku! Nigdy więcej takich akcji zrozumiałeś ?!- wrzasnąłem na niego. Ten jednak, miał w dupie to że na niego krzyczę. Do auta!- rozkazałem. Pies spojrzał prosto na drogę. Pisnął i pociągnął mnie za spodnie. Wtedy , byłem już pewien, że chce mi coś pokazać. Szedłem tam gdzie mnie prowadził. Nos miał ciągle przy asfalcie. Moim oczom ukazała się dziewczyna. Połowa jej ciała znajdowała się na ulicy, połowa na poboczu. Wyglądała jakby chciała się przeczołgać. Nie ruszała się jednak. Stałem tak przez dobrą chwilę zanim cokolwiek zrobiłem. Odebrało mi zmysły. Czułem przerażenie. Moje kości wydawały się miękkie. Spojrzałem na szczekającego Zerefa. Ona nie żyje?- zapytałem patrząc na mojego pupila jakbym oczekiwał odpowiedzi. Podszedł do dziewczyny. Obwąchał ją z każdej strony. Zbliżył do niej swój pysk. Polizał jej twarz i zaszczekał. Zrobiłem krok. Potem kolejny. Podchodziłem do niej jak lunatyk. Zeref szczekał coraz głośniej. Ręka dziewczyny uniosła się powoli, jakby podnosiła ją pierwszy raz, odepchnęła lekko pysk liżącego ją psa. Znów się zatrzymałem. Przekręciła się z prawego boku na plecy. Jej ręce ponownie opadły na ziemię. Trzymała je za głową. Wydawała z siebie takie dźwięki jakby była opętana. Weź się w garść chłopie-pomyślałem. Podeszłem do niej. Uklęknąłem. Dotknąłem jej ramienia. Hej-szturchnąłem ją-Chyba miała pani wypadek, niech pani zaczeka zadzwonię po pogo..-w tamtej chwili zdałem sobie sprawę że rozładował mi się telefon-Ma pani telefon?-dziewczyna nie odpowiadała. Zauważyłem że ma telefon w kieszeni. Wyjąłem więc go. Zaraz wracam proszę poczekać.
-Nie-chwyciła moją dłoń-Nie potrzebuję karetki.
-A policja ? Po policję też mam nie dzwonić?-zapytałem-Miałaś wypadek?
-To nie był wypadek-westchnęła-Próbowałam popełnić samobójstwo-słowa ledwo wychodziły jej z ust-Po przeciwnej stronie ulicy powinno leżeć moje rozbite auto. Deszcz pewnie ugasił płomienie-spostrzegła-Dlatego nie spłonęłam razem z autem.
-Co mam więc z tobą zrobić ?-zapytałam-Życzysz sobie czegoś?
-Zjadłabym coś-odsłoniła swoje krótkie włosy z twarzy, jej dłonie jak i same włosy były we krwi. Podniosłem ją . Objąłem ją tak by mogła swobodnie ze mną iść. "Mam na imię Laura" . To jedyne co powiedziała. Dziewczyna nie była w stanie stawić nawet kroku. Trzymałem ją za ramiona, jej nogi niósł Zeref. Położyłem ją na tylnym siedzeniu. Wziąłem głęboki oddech. Najpierw jeden potem drugi. Uderzyłem się w czoło. Chciałem jakoś zresetować umysł i całe to wydarzenie. Ona jednak dalej tu była.
-Nie-chwyciła moją dłoń-Nie potrzebuję karetki.
-A policja ? Po policję też mam nie dzwonić?-zapytałem-Miałaś wypadek?
-To nie był wypadek-westchnęła-Próbowałam popełnić samobójstwo-słowa ledwo wychodziły jej z ust-Po przeciwnej stronie ulicy powinno leżeć moje rozbite auto. Deszcz pewnie ugasił płomienie-spostrzegła-Dlatego nie spłonęłam razem z autem.
-Co mam więc z tobą zrobić ?-zapytałam-Życzysz sobie czegoś?
-Zjadłabym coś-odsłoniła swoje krótkie włosy z twarzy, jej dłonie jak i same włosy były we krwi. Podniosłem ją . Objąłem ją tak by mogła swobodnie ze mną iść. "Mam na imię Laura" . To jedyne co powiedziała. Dziewczyna nie była w stanie stawić nawet kroku. Trzymałem ją za ramiona, jej nogi niósł Zeref. Położyłem ją na tylnym siedzeniu. Wziąłem głęboki oddech. Najpierw jeden potem drugi. Uderzyłem się w czoło. Chciałem jakoś zresetować umysł i całe to wydarzenie. Ona jednak dalej tu była.